Długo się zastanawiałam, czy zamieścić ten wpis. Dla wielu ludzi (szczególnie tych od reklamy i marketingu) jest to dzień szczególny, ja wolałabym, żeby był zwykłym dniem – przynajmniej w sklepach, telewizji i internecie.
Już od miesiąca przytłaczają mnie walentynkowe akcje w centrach handlowych i mediach. Za każdym razem, kiedy weszłam do sklepu dobijały mnie kolorowe napisy i serduszka w witrynach butików, perfumerii i piekarni. Nie można już spokojnie kupić mydła w drogerii, żeby nie zaproponowali mi zestawu perfum dla ukochanego lub walentynkowego zestawu płynów do kąpieli „na TEN wyjątkowy wieczór”. W księgarni próbują mi wcisnąć książkę z cytatami Paula Coelho’a, jako świetny prezent na 14. lutego. MAM JUŻ DOSYĆ!
Jednak irytacja, o jaką przyprawia mnie komercjalizacja zwykłego dnia w środku zimy, nie jest jedyną negatywną emocją, jaka towarzyszy mi w tym czasie. Jestem bliska załamania, kiedy widzę na plakatach i ulicach pary trzymające się za rękę, facetów niosących róże i dziewczyny z uśmiechem na twarzy, bo właśnie dostały prezent od chłopaka. Wkurza mnie, że to kolejne walentynki, które spędzę w podobny sposób, jak przez ostatnie dwadzieścia lat.
Właściwie, to zwykły dzień w kalendarzu, kolejne przywiezione zza oceanu „święto”. Dlaczego miałabym się tak przejmować? Jednak mimo tej całej tandety jaka otacza walentynki, to jest to w jakiś sposób dzień wyjątkowy, tylko, że nie dla mnie.
Jednak nie spędzę ich sama, jak myślałam 😉 Na szczęście mam kumpli, którzy zawsze dotrzymają mi towarzystwa. Ale dalej marzę, że w przyszłym roku będzie inaczej.
To jest święto zakochanych. Więc zakochani je obchodzą. Dla mnie to jest dzień jak każdy inny. To tak jakby buddysta obchodził Boże Narodzenie „no bo przecież wszyscy je obchodzą!”. Chociaż nie przeczę, że bywa to przytłaczające i dobijające 🙂