Wielokrotnie powtarzałam, że gdybym miała możliwość cofnięcia się w czasie to nic bym nie zmieniła, wszystko zrobiłabym tak samo. Myliłam się! Jest jedna rzecz, którą bardzo chciałabym zmienić!
Pianino było w moim domu zawsze. Najpierw tylko jedno, u ciotki na parterze, później rodzice postanowili zakupić drugie dla mojej siostry. Podobał mi się obrazek mnie siedzącej przy klawiaturze i grające „Meluzynę” czy choćby zwykłego walczyka. Chciałam grać, jednak jak to ze wszystkim u mnie bywało – nie chciało mi się ćwiczyć, chciałam umieć od razu! Ale tak się nie da…
Mając osiem lat zeszłam piętro niżej do pokoju mojej ciotki na swoją pierwszą lekcję gry na pianinie. Zaczęło się od całych nut, potem przeszło się w półnuty, ćwierćnuty, ósemki itd. „Piosenka Francuska”, „Gawot”, „Piosenka o wesołym kotku”, w końcu „Smutna opowieść”. Moja przygoda z regularną nauką zakończyła się szybciej niż się zaczęła. Kilkakrotnie próbowałam wrócić do systematycznych lekcji. Dwa podejścia w podstawówce, potem w gimnazjum. Postępy były, ale jednak marne. Przez to, że nie uczyłam się systematycznie i przeskakiwałam przez poziomy, ominęłam ważne podstawy, nie umiem tego, co umiałabym, gdybym nie przerywała nauki.
W gimnazjum wróciłam do regularnych lekcji, tym razem w MDKu, ale pod okiem tej samej nauczycielki, miejsce inne niż mój dom miało mnie bardziej motywować do ćwiczeń, przez jakiś czas tak było, jednak szybko się znudziłam. Przerobiłam parę sonatin, „Dla Elizy”, kolędy i znowu dałam za wygraną… Moje lenistwo nie zna granic…
Kolejne podejście było w kolegium. Koleżanka zagrała na zdezelowanym pianinie w sali 2.18 utwór z „Amelii” – „Comptine d’un otre été l’apres midi”. Poprosiłam ją o nuty, skserowałam i próbowałam to zagrać, jednak ciągle coś nie wychodziło, znowu dałam za wygraną. Grałam tylko to, co już nauczyłam się wcześniej, nie brałam żadnych nowych utworów. Zbyt szybko się zniechęcałam.
Minęło jakieś półtora roku, koleżanka Marysia, która także skserowała sobie te same nuty zagrała mi ten utwór, mimo że nie grała tyle co ja. Wkurzyłam się na siebie i dałam sobie dwa miesiące wakacji na opanowanie tych trzech stron nut do perfekcji. Nie powiedziałabym, żebym osiągnęła perfekcję, jednak brzmiało to mniej więcej tak jak powinno. Jednak potem znowu się znudziłam…
No i minął kolejny rok akademicki, od czasu do czasu grałam na przerwach, kiedy koledzy z grupy nie mieli nic przeciwko, ale ciągle stałam w miejscu… W końcu dostałam kopa, jakieś dwa miesiące temu. Zawzięłam się i postanowiłam ćwiczyć w każdej wolnej chwili. Znalazłam nuty z „łatwymi” utworami Chopina, zaczęłam się uczyć Poloneza G-moll, który moja mama zawsze grała. Pierwszy raz spędziłam przy pianinie trzy godziny, bez przerwy grając jeden utwór. Pierwszy raz zauważyłam tak szybkie postępy. Nie wiem czy to przez tę determinację, czy to to, że pamiętam ten utwór ze słuchu sprzed jakichś 12 lat, czy może coś zostało mi przekazane, a ja dopiero to odkryłam. Nie wiem. Wiem, że muszę wrócić do regularnego grania, bo naprawdę brakowało mi tego.
Zmarnowałam tyle czasu. Nigdy nie uważałam, że mam talent, po prostu zmarnowałam świetną okazję. Czy uda mi się jeszcze osiągnąć to, co mogłam mieć już teraz?
Skomentuj